Przed Wami rozdział 4!
Jestem ciekawa czy się Wam spodoba... ;)
Mam też pytanie... Bardzo bym chciała, żebyście mi na nie odpowiedzieli, bo wiem, że tu zaglądacie (w końcu ponad 600 wejść nie pojawiło się samo) :)
Zdaje sobie, że po czterech rozdziałach bardzo ciężko będzie Wam to ocenić, ale... KTÓRA Z DWÓCH BOHATEREK PODOBA WAM SIĘ BARDZIEJ?
TIFFANY CZY MOŻE ELIZABETH?
Rozdział 4
(Elizabeth Jenson)
To było straszne. Czułam to. Całą sobą. W
jednej chwili cały świat runął… dosłownie, posypał się i znikł. Nie było nic,
tylko bezkresna otchłań. Żadnego światła. Żadnego szczęścia… NIC.
Usiadłam powoli. Nie wiem jak
utrzymywałam się w tej bezkresnej pustce. Przyciągnęłam do siebie kolana,
objęłam je powoli rękami. Bujając się w tył i przód, zaczęłam cicho łkać. Ból
psychiczny był nie do wytrzymania. Ale i fizyczny co jakiś czas dawał o sobie
znaki. Moje ciało przeszywały ciarki, miałam wrażenie, że w jednej chwili
miliony szpilek wbija się w moje ciało.
Za każdym razem, gdy to czułam
krzyczałam jak opętana, ale nie zmieniałam swojej pozycji.
Nagle gdzieś w oddali pojawiło się
światło. Tak rażące, że aż musiałam zasłonić oczy. Z każdą chwilą, gdy się
zbliżało ja miałam ochotę się zabić.
Bycie wampirem ma wiele wad. Jedna z
nich to nieprzyjemna reakcja skóry na promienie słoneczne. A te światło, które
z każdą sekundą było bliżej, zdawało się właśnie takie wydzielać.
Zaczęło mi brakować tchu. Czarne
mroczki przesłoniły oczy. To był ostateczny koniec. Mój uścisk wokół kolan,
powoli rozluźnił się. Osunęłam się na ziemie. Leżałam tak przez chwile,
nieruchomo. Całą sobą czułam, iż jestem coraz bliżej śmierci.
Ale jedno się zmieniło. Czułam
szczęście. Wszystkie złe uczucia zniknęły. Byłam taka lekka… Radość i miłość
wypełniły moje serce. To było niesamowite. Jeszcze nigdy nie czułam się tak…
CUDOWNIE.
Ostatkiem sił rozwarłam powieki.
Światło znikło. Ale nade mną pochylała się osoba, której twarz znałam aż za
dobrze. Uśmiechała się, cicho szepcząc do mnie:
-Już niedługo wszystko
się zacznie. Bądź gotowa.
Puściłam te słowa mimo uszu. Jedyna
myśl, która kołatała mi się w głowie, nie dawała mi spokoju. BO W KOŃCU, CO TU
DO CHOLERY ROBI TIFFANY?!
****
Obudziłam się, cała zalana łzami
i spocona. Czułam jak mój żołądek fika koziołki po całym moim brzuchu. Strach
mącił mi w umyśle. Tylko i wyłącznie STRACH. No i może jeszcze przerażenie. Ale
to chyba to samo, co nie? Że też jeszcze, w takiej sytuacji mogłam się zdobyć
na takie coś.
Poderwałam
się z łóżka, targające mną torsje były… ugh, lepiej nie wiedzieć. Dopadłam do
drzwi łazienki, robiąc przy tym tyle hałasu, iż byłam pewna, że obudziłam
wszystkich. Otworzyłam muszle toalety. Jeszcze sekunda, a źle by się to
skończyło. Zaczęłam wymiotować…
Ktoś wpadł
do łazienki, a widząc mnie w takowym stanie, podbiegł przytrzymać mi włosy. Co
chwile szeptał:
-Wszystko będzie dobrze. Już jest okej.
A ja dalej
spazmatycznie wymiotowałam, znowu płacząc. Kiedy wreszcie wszystko ustało,
oparłam głowę o deskę. Byłam przekonana, że wszystko co jadłam (głównie krew…)
w ciągu kilku ostatnich dni, wydostało się z mojego organizmu.
Było mi
cholernie zimno. Pot znów oblepił moje ciało. I pomimo tych czynników, mnie
interesowało, kim jest mój tajemniczy pomocnik.
Powoli
odwróciłam głowę, w stronę tej osoby. Doznałam takiego szoku, że myślałam, iż
znowu zwymiotuje. Matt siedział tuż za mną z niemrawą miną. Jego prawa ręka
spoczywała na moich plecach w pocieszającym geście. Jego oczy świdrowały mnie
na wylot, a wyrażały tylko i wyłącznie… troskę.
To słodkie.
Doprawdy. Jednego dnia wróg, a drugiego najlepszy przyjaciel. Żyć nie umierać
(zaraz, zaraz… ja praktycznie rzecz biorąc już nie żyję…).
-Och, proszę cię bardzo. Skomentuj to jakąś biegłą i
niezwykle ciętą ripostą- sarknęłam, odwracając głowę w stronę sedesu, czując
jak coś niebezpiecznie podskoczyło mi w przełyku.
-Nie będzie żadnych ciętych ripost- słysząc to, zaśmiałam
się cicho.- Jak na razie.
Kiedy
ponownie na niego spojrzałam, na jego twarzy widniał lekki uśmiech. Poklepał
mnie po plecach, po czym zabrał rękę.
-Co się takiego stało?- spojrzał na mnie pytająco.
Jakaś
blokada włączyła się we mnie, jak w automacie. Nie byłam przyzwyczajona do
zwierzania się nikomu i w żadnej sprawie. W moim życiu istniało kilka głębszych
zasad, których Tiffany (i tylko ona) nie pochwalała. Jedna, dotycząca tej
sytuacji brzmi: ,,Twoja sprawa, twój kłopot”. Głębokie, prawda?
-Po prostu źle się poczułam, to wszystko- wzruszyłam
obojętnie ramionami.
-Wampiry tylko w dwóch wypadkach mogą czuć się źle. Kiedy są
na głodzie i muszą zapolować albo gdy umierają. Żadne z tych dwóch przykładów
nie objawia się wymiotami, gorączką, nadmiernymi potami i… płaczem- mruknął,
wciąż uważnie mierząc mnie wzrokiem. Nie wiem jak Tiffany to wytrzymuje.
Te jego
zielone oczy są niezwykle przyciągające. Takie… świeże. Nieważne jakie uczucie
przedstawiają. Ich kolor jest niesamowicie żywy. Przyciągający,
niewyobrażalnie… Zaraz, STOP. Czy ja właśnie się rozmarzyłam myśląc o Macie?!
Stuprocentowy bulwers!
Chłopak,
któremu wczoraj chciałam wydrapać te piękne ślepia, dziś sprawił, że był
głównym powodem moich rozmyślań.
-Powinnam się leczyć- burknęłam pod nosem.
-Nie wątpię- odparł cierpko.- To powiesz mi co się stało czy
mam użyć jakichś bardziej radykalnych sposobów?
-Masz na myśli…?- przewróciłam oczami, ocierając drżącą
dłonią czoło. Byłam mokra, jakbym właśnie wyszła z basenu.
-Myślę, że kolejne wymioty nie były by taką przyjemną
sprawą- zapewnił mnie, bystrze zaglądając mi w oczy.
Och,
złotko… WIELKI BŁĄD. Jedna podstawowa zasada. NIGDY nie patrz wampirowi prosto
w oczy.
-Nie będziesz mi groził- wysyczałam, pozwalając wezbrzeć we
mnie moim naturalnym instynktom wampira.- Znam swoje możliwości tak dobrze jak
twoje. Więc nigdy więcej nie…- urwałam widząc, jak jego wyraz twarzy się
zmienia.
Na początek
było zainteresowanie, zaraz po tym strach, potem nieobecna mimika, a na sam
koniec zaskoczenie.
-Co jest?- zapytaliśmy jednocześnie.
Niestety to
nie jest ten moment, w którym niewinna niewiasta rumieni się, gdy tylko słyszy,
że myśli jej ukochanego są takie same jak jej… O rzesz w mordę… Co się ze mną
dzieję?
-Dobra, powiem ci- zbyłam go, w chwili, kiedy otworzył usta,
żeby coś powiedzieć.- Miałam jakiś dziwny sen.
Zamrugał
kilka razy, wciąż siedząc w ciszy.
-Może bardziej rozwiniesz tą myśl?- zapytał, opierając się
plecami o ścianę.
-A tyle ci nie wystarczy?- w odpowiedzi pokiwał przecząco
głową. Westchnęłam ciężko.- Znajdowałam się w jakiejś ciemnej przestrzeni… Nie
mam pojęcia jak inaczej można to nazwać. To było takie… STRASZNE- wzdrygnęłam
się na wspomnienie tego co czułam.- Potem gdzieś w oddali pojawiło się jasne
światło… Chyba słoneczne, bo czułam jak mnie zabija. Cierpiałam całą sobą… Ja
tam umierałam- moja dolna warga zadrżała, moje oczy napełniły się łzami.
Matt
podsunął się do mnie, otulił ramieniem i w ciszy czekał, aż pozbieram się do
kupy, żebym mogła kontynuować.
-Zaraz po tym, pojawiła się przy mnie postać. Dziewczyna.
Ona kazała mi się przygotować, powiedziała, że niedługo wszystko się zacznie-
chłopak zmarszczył brwi w zamyśleniu. Wierzchem dłoni otarłam łzy spływające po
policzkach. Miałam wrażenie, iż ból, który wtedy odczuwałam czai się gdzieś
blisko i lada moment zaatakuje znowu.- Ale najdziwniejsze było to, że tą
dziewczyną była… Tiffany.
Matt
zakrztusił się własną śliną, gdy tylko usłyszał moje słowa. Poklepałam go żywo
placach, pomagając mu odkrztusić zaległy płyn. Kiedy chłopak się uspokoił,
patrzył przed siebie z wielkim skupieniem i zamyśleniem. Podążyłam za jego
wzrokiem. Kiedy zdałam sobie sprawę, że patrzy na zlew, wydęłam wargi
zażenowana.
Podniosłam
się z ziemi lekko chwiejąc, na co Matt ani trochę nie zareagował. Pomachałam mu
ręką przed twarzą, ale tym razem również nie dostrzegłam żadnej reakcji z jego
strony. Wzruszyłam ramionami, podeszłam do zlewu, po czym przepłukałam usta
wodą. Gdy zimny płyn zetknął się z moimi wargami, po moim ciele przeszedł
dreszcz.
Mój żołądek
zrobił fikołka przez pół mojego brzucha, serce stanęło mi na chwilę. Przed
oczami znów pojawił mi się obraz Tiffany. Płakała… Nie, szlochała. Siedziała
załamana, pośród łąki pełnej ślicznych kwiatów. Miała na sobie białą suknię, we
włosach tkwił wpięty wianek.
Chciałam ją
zawołać, ale kiedy otworzyłam usta, nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Mimo
to, niegdyś moja najbliższa przyjaciółka, odwróciła się w moją stronę. Patrzyła
na mnie oczami pełnymi smutku… i złości. Cofnęłam się kilka kroków, tknięta
przeczuciem, że każdy gwałtowny ruch może skończyć się dla mnie BARDZO źle.
Tiffany
skuliła się, widząc, iż mnie przeraziła. Widząc jej skruchę, odruchowo ruszyłam
w jej stronę. Nie zaszłam daleko. Dziewczyna poderwała się z ziemi, a z jej
zębów wystawały kły… ZARAZ, ZARAZ… KŁY?!
Złapałam
się za głowę. Chyba już kompletnie zwariowałam. Przecież to niemożliwe, ona
jest wilkołakiem! To, to… to paranoja!
Mój oddech
przyspieszył, a ciemność pochłonęła mnie w całości. Ostatnia rzecz, którą
widziałam to była zakrwawiona suknia… w dodatku… MOJA.
****
Przyłożyłam
zimny okład do czoła. Mierzona wzrokiem przez grupkę wampirów, obróciłam głowę
w drugą stronę. Cholernie mnie drażnili.
-Serio, aż tak źle wyglądam?- zapytałam, na co w odpowiedzi
pokiwali przecząco głową- To czego się tak gapicie?!- krzyknęłam, podnosząc się
lekko z kanapy. Ostry ból w głowie zmusił mnie do ponownego położenia się.
Wciąż nie
mogłam uwierzyć w to co się działo. Teoria Matta na temat tego co widziałam w
swoim śnie i łazience była bardzo prosta: MÓJ DAR SIĘ OBJAWIŁ!
Normalnie,
to poszłabym do miasta to oblać albo zrobiłabym coś szalonego… cokolwiek. Ale w
tym wypadku, nie miałam szans. Nie mogłam podnieść tyłka z kanapy nawet na
minutę, bo albo wymiotowałam albo leciałam w każdą stronę, co ostatecznie
mogłoby się zakończyć utratą moich pięknych ząbków.
Przez
pierwszych kilka minut myślałam, że mam taki sam dar co mój brat. To w sumie
niespotykany przypadek, w jednej rodzinie dwa takie same dary… Matt szybko
uświadomił mi jednak, że nasze dary bardzo się różnią. Jason widzi jasną
przyszłość, żadnych zakodowanych… hmm… tajemnic. Jemu ukazuje się jedna z wielu,
prostych wersji tego, co się wydarzy. Natomiast ja widzę to, co się wydarzy na
pewno, ale nigdy nie ukaże mi się to w dosłownej wersji… Skomplikowane, no nie?
Dając przykład,
w wizji widziałam swoją zakrwawioną sukienkę. To może znaczyć, że ktoś mnie
zabije lub ja kogoś zabije. Istnieje też możliwość, iż dostane okresu… pomińmy
to ostatnie.
Z jednej
strony duma zagościła na stałe w mojej duszy. Mam coś co pomoże mi w przetrwaniu
i nada wyższą rangę. Kiedy dla wampira objawia się dar, ogólnie organizuje się
wielkie święto, ale tą tradycję mogą stosować tylko Szlachetni. Czemu? Bo to,
że w tych czasach ma się ozłoconą dupę i większe możliwości, sprawia, iż stoją
o wiele wyżej w hierarchii niż Odmieńcy. Taki, nasz smutny los…
Ale jak to
zwykło się mawiać: ,,Medal ma dwie strony” (mam ochotę zabić osobę, która
wymyśliła to powiedzenie… uważam, iż bez tego przysłowia, życie stałoby się o
wiele lepsze). Posiadając dar, na moje barki spadało również miliony kolejnych
obowiązków. Oraz ból i nieprzyjemne wymioty za KAŻDYM razem, kiedy tylko wizja
się pojawi. Nikt nie powiedział, że będzie miło.
W sprawie
Tiffany… Nikt za Chiny ludowe nie ma pojęcia, co ona robi w mojej wizji. Moja
wersja jest taka, że przez przebywanie z nią przez kilka godzin w odległości
dwóch metrów, mocno zaszkodziło mojej psychice. Dlatego też, jako swój własny
lekarz specjalista, zaleciłam sobie unikanie jej na każdym kroku.
Wilczyca
leżała sobie beztrosko w szpitalu. Jak widać jej wybryk samookaleczenia, aby
rozdzielić mnie z Mattem, ostatecznie nie zakończył się zbyt dobrze. A MY MAMY
CORAZ MNIEJ CZASU. Swoją drogą, istot do pomocy też ubywa…
Ja nie mogę
się podnieść z łóżka, na dodatek przebywam tu z innymi wampirami nielegalnie.
Ona (Tiffany) leni dupę w szpitalu. Matt zniknął gdzieś dwie godziny temu (cała
troska i braterstwo, które wobec mnie okazywał w łazience wyparowały, gdy
sprowadził mnie do salonu, pozostawiając w towarzystwie pozostałych wampirów…).
Luca i Mirabel jak nie było, tak nie ma. Spotkanie z Lykańską Radą Potomków
stoi pod znakiem zapytania, raczej nie ma zamiaru brać udziału w tegorocznym
maratonie o zgodę na pozostanie na terytorium, gdzie właściwie takim jak ja,
groziła śmierć.
Westchnęłam
ciężko, zdejmując okład z czoła. Mój żołądek ścisną się boleśnie. BYŁAM GŁODNA.
POTRZEBOWAŁAM KRWI.
Robi się
naprawdę ciekawie…