środa, 1 maja 2013

Rozdział 4

Przed Wami rozdział 4!
Jestem ciekawa czy się Wam spodoba... ;)
Mam też pytanie... Bardzo bym chciała, żebyście mi na nie odpowiedzieli, bo wiem, że tu zaglądacie (w końcu ponad 600 wejść nie pojawiło się samo) :)
Zdaje sobie, że po czterech rozdziałach bardzo ciężko będzie Wam to ocenić, ale... KTÓRA Z DWÓCH BOHATEREK PODOBA WAM SIĘ BARDZIEJ?
TIFFANY CZY MOŻE ELIZABETH?


Rozdział 4
(Elizabeth Jenson)



            To było straszne. Czułam to. Całą sobą. W jednej chwili cały świat runął… dosłownie, posypał się i znikł. Nie było nic, tylko bezkresna otchłań. Żadnego światła. Żadnego szczęścia… NIC.
            Usiadłam powoli. Nie wiem jak utrzymywałam się w tej bezkresnej pustce. Przyciągnęłam do siebie kolana, objęłam je powoli rękami. Bujając się w tył i przód, zaczęłam cicho łkać. Ból psychiczny był nie do wytrzymania. Ale i fizyczny co jakiś czas dawał o sobie znaki. Moje ciało przeszywały ciarki, miałam wrażenie, że w jednej chwili miliony szpilek wbija się w moje ciało.
            Za każdym razem, gdy to czułam krzyczałam jak opętana, ale nie zmieniałam swojej pozycji.
            Nagle gdzieś w oddali pojawiło się światło. Tak rażące, że aż musiałam zasłonić oczy. Z każdą chwilą, gdy się zbliżało ja miałam ochotę się zabić.
            Bycie wampirem ma wiele wad. Jedna z nich to nieprzyjemna reakcja skóry na promienie słoneczne. A te światło, które z każdą sekundą było bliżej, zdawało się właśnie takie wydzielać.
            Zaczęło mi brakować tchu. Czarne mroczki przesłoniły oczy. To był ostateczny koniec. Mój uścisk wokół kolan, powoli rozluźnił się. Osunęłam się na ziemie. Leżałam tak przez chwile, nieruchomo. Całą sobą czułam, iż jestem coraz bliżej śmierci.
            Ale jedno się zmieniło. Czułam szczęście. Wszystkie złe uczucia zniknęły. Byłam taka lekka… Radość i miłość wypełniły moje serce. To było niesamowite. Jeszcze nigdy nie czułam się tak… CUDOWNIE.
            Ostatkiem sił rozwarłam powieki. Światło znikło. Ale nade mną pochylała się osoba, której twarz znałam aż za dobrze. Uśmiechała się, cicho szepcząc do mnie:
-Już niedługo wszystko się zacznie. Bądź gotowa.
            Puściłam te słowa mimo uszu. Jedyna myśl, która kołatała mi się w głowie, nie dawała mi spokoju. BO W KOŃCU, CO TU DO CHOLERY ROBI TIFFANY?!

 ****

            Obudziłam się, cała zalana łzami i spocona. Czułam jak mój żołądek fika koziołki po całym moim brzuchu. Strach mącił mi w umyśle. Tylko i wyłącznie STRACH. No i może jeszcze przerażenie. Ale to chyba to samo, co nie? Że też jeszcze, w takiej sytuacji mogłam się zdobyć na takie coś.
            Poderwałam się z łóżka, targające mną torsje były… ugh, lepiej nie wiedzieć. Dopadłam do drzwi łazienki, robiąc przy tym tyle hałasu, iż byłam pewna, że obudziłam wszystkich. Otworzyłam muszle toalety. Jeszcze sekunda, a źle by się to skończyło. Zaczęłam wymiotować…
            Ktoś wpadł do łazienki, a widząc mnie w takowym stanie, podbiegł przytrzymać mi włosy. Co chwile szeptał:
-Wszystko będzie dobrze. Już jest okej.
            A ja dalej spazmatycznie wymiotowałam, znowu płacząc. Kiedy wreszcie wszystko ustało, oparłam głowę o deskę. Byłam przekonana, że wszystko co jadłam (głównie krew…) w ciągu kilku ostatnich dni, wydostało się z mojego organizmu.
            Było mi cholernie zimno. Pot znów oblepił moje ciało. I pomimo tych czynników, mnie interesowało, kim jest mój tajemniczy pomocnik.
            Powoli odwróciłam głowę, w stronę tej osoby. Doznałam takiego szoku, że myślałam, iż znowu zwymiotuje. Matt siedział tuż za mną z niemrawą miną. Jego prawa ręka spoczywała na moich plecach w pocieszającym geście. Jego oczy świdrowały mnie na wylot, a wyrażały tylko i wyłącznie… troskę.
            To słodkie. Doprawdy. Jednego dnia wróg, a drugiego najlepszy przyjaciel. Żyć nie umierać (zaraz, zaraz… ja praktycznie rzecz biorąc już nie żyję…).
-Och, proszę cię bardzo. Skomentuj to jakąś biegłą i niezwykle ciętą ripostą- sarknęłam, odwracając głowę w stronę sedesu, czując jak coś niebezpiecznie podskoczyło mi w przełyku.
-Nie będzie żadnych ciętych ripost- słysząc to, zaśmiałam się cicho.- Jak na razie.
            Kiedy ponownie na niego spojrzałam, na jego twarzy widniał lekki uśmiech. Poklepał mnie po plecach, po czym zabrał rękę.
-Co się takiego stało?- spojrzał na mnie pytająco.
            Jakaś blokada włączyła się we mnie, jak w automacie. Nie byłam przyzwyczajona do zwierzania się nikomu i w żadnej sprawie. W moim życiu istniało kilka głębszych zasad, których Tiffany (i tylko ona) nie pochwalała. Jedna, dotycząca tej sytuacji brzmi: ,,Twoja sprawa, twój kłopot”. Głębokie, prawda?
-Po prostu źle się poczułam, to wszystko- wzruszyłam obojętnie ramionami.
-Wampiry tylko w dwóch wypadkach mogą czuć się źle. Kiedy są na głodzie i muszą zapolować albo gdy umierają. Żadne z tych dwóch przykładów nie objawia się wymiotami, gorączką, nadmiernymi potami i… płaczem- mruknął, wciąż uważnie mierząc mnie wzrokiem. Nie wiem jak Tiffany to wytrzymuje.
            Te jego zielone oczy są niezwykle przyciągające. Takie… świeże. Nieważne jakie uczucie przedstawiają. Ich kolor jest niesamowicie żywy. Przyciągający, niewyobrażalnie… Zaraz, STOP. Czy ja właśnie się rozmarzyłam myśląc o Macie?! Stuprocentowy bulwers!
            Chłopak, któremu wczoraj chciałam wydrapać te piękne ślepia, dziś sprawił, że był głównym powodem moich rozmyślań.
-Powinnam się leczyć- burknęłam pod nosem.
-Nie wątpię- odparł cierpko.- To powiesz mi co się stało czy mam użyć jakichś bardziej radykalnych sposobów?
-Masz na myśli…?- przewróciłam oczami, ocierając drżącą dłonią czoło. Byłam mokra, jakbym właśnie wyszła z basenu.
-Myślę, że kolejne wymioty nie były by taką przyjemną sprawą- zapewnił mnie, bystrze zaglądając mi w oczy.
            Och, złotko… WIELKI BŁĄD. Jedna podstawowa zasada. NIGDY nie patrz wampirowi prosto w oczy.
-Nie będziesz mi groził- wysyczałam, pozwalając wezbrzeć we mnie moim naturalnym instynktom wampira.- Znam swoje możliwości tak dobrze jak twoje. Więc nigdy więcej nie…- urwałam widząc, jak jego wyraz twarzy się zmienia.
            Na początek było zainteresowanie, zaraz po tym strach, potem nieobecna mimika, a na sam koniec zaskoczenie.
-Co jest?- zapytaliśmy jednocześnie.
            Niestety to nie jest ten moment, w którym niewinna niewiasta rumieni się, gdy tylko słyszy, że myśli jej ukochanego są takie same jak jej… O rzesz w mordę… Co się ze mną dzieję?
-Dobra, powiem ci- zbyłam go, w chwili, kiedy otworzył usta, żeby coś powiedzieć.- Miałam jakiś dziwny sen.
            Zamrugał kilka razy, wciąż siedząc w ciszy.
-Może bardziej rozwiniesz tą myśl?- zapytał, opierając się plecami o ścianę.
-A tyle ci nie wystarczy?- w odpowiedzi pokiwał przecząco głową. Westchnęłam ciężko.- Znajdowałam się w jakiejś ciemnej przestrzeni… Nie mam pojęcia jak inaczej można to nazwać. To było takie… STRASZNE- wzdrygnęłam się na wspomnienie tego co czułam.- Potem gdzieś w oddali pojawiło się jasne światło… Chyba słoneczne, bo czułam jak mnie zabija. Cierpiałam całą sobą… Ja tam umierałam- moja dolna warga zadrżała, moje oczy napełniły się łzami.
            Matt podsunął się do mnie, otulił ramieniem i w ciszy czekał, aż pozbieram się do kupy, żebym mogła kontynuować.
-Zaraz po tym, pojawiła się przy mnie postać. Dziewczyna. Ona kazała mi się przygotować, powiedziała, że niedługo wszystko się zacznie- chłopak zmarszczył brwi w zamyśleniu. Wierzchem dłoni otarłam łzy spływające po policzkach. Miałam wrażenie, iż ból, który wtedy odczuwałam czai się gdzieś blisko i lada moment zaatakuje znowu.- Ale najdziwniejsze było to, że tą dziewczyną była… Tiffany.
            Matt zakrztusił się własną śliną, gdy tylko usłyszał moje słowa. Poklepałam go żywo placach, pomagając mu odkrztusić zaległy płyn. Kiedy chłopak się uspokoił, patrzył przed siebie z wielkim skupieniem i zamyśleniem. Podążyłam za jego wzrokiem. Kiedy zdałam sobie sprawę, że patrzy na zlew, wydęłam wargi zażenowana.
            Podniosłam się z ziemi lekko chwiejąc, na co Matt ani trochę nie zareagował. Pomachałam mu ręką przed twarzą, ale tym razem również nie dostrzegłam żadnej reakcji z jego strony. Wzruszyłam ramionami, podeszłam do zlewu, po czym przepłukałam usta wodą. Gdy zimny płyn zetknął się z moimi wargami, po moim ciele przeszedł dreszcz.
            Mój żołądek zrobił fikołka przez pół mojego brzucha, serce stanęło mi na chwilę. Przed oczami znów pojawił mi się obraz Tiffany. Płakała… Nie, szlochała. Siedziała załamana, pośród łąki pełnej ślicznych kwiatów. Miała na sobie białą suknię, we włosach tkwił wpięty wianek.
            Chciałam ją zawołać, ale kiedy otworzyłam usta, nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Mimo to, niegdyś moja najbliższa przyjaciółka, odwróciła się w moją stronę. Patrzyła na mnie oczami pełnymi smutku… i złości. Cofnęłam się kilka kroków, tknięta przeczuciem, że każdy gwałtowny ruch może skończyć się dla mnie BARDZO źle.
            Tiffany skuliła się, widząc, iż mnie przeraziła. Widząc jej skruchę, odruchowo ruszyłam w jej stronę. Nie zaszłam daleko. Dziewczyna poderwała się z ziemi, a z jej zębów wystawały kły… ZARAZ, ZARAZ… KŁY?!
            Złapałam się za głowę. Chyba już kompletnie zwariowałam. Przecież to niemożliwe, ona jest wilkołakiem! To, to… to paranoja!
            Mój oddech przyspieszył, a ciemność pochłonęła mnie w całości. Ostatnia rzecz, którą widziałam to była zakrwawiona suknia… w dodatku… MOJA.

 ****

            Przyłożyłam zimny okład do czoła. Mierzona wzrokiem przez grupkę wampirów, obróciłam głowę w drugą stronę. Cholernie mnie drażnili.
-Serio, aż tak źle wyglądam?- zapytałam, na co w odpowiedzi pokiwali przecząco głową- To czego się tak gapicie?!- krzyknęłam, podnosząc się lekko z kanapy. Ostry ból w głowie zmusił mnie do ponownego położenia się.
            Wciąż nie mogłam uwierzyć w to co się działo. Teoria Matta na temat tego co widziałam w swoim śnie i łazience była bardzo prosta: MÓJ DAR SIĘ OBJAWIŁ!
            Normalnie, to poszłabym do miasta to oblać albo zrobiłabym coś szalonego… cokolwiek. Ale w tym wypadku, nie miałam szans. Nie mogłam podnieść tyłka z kanapy nawet na minutę, bo albo wymiotowałam albo leciałam w każdą stronę, co ostatecznie mogłoby się zakończyć utratą moich pięknych ząbków.
            Przez pierwszych kilka minut myślałam, że mam taki sam dar co mój brat. To w sumie niespotykany przypadek, w jednej rodzinie dwa takie same dary… Matt szybko uświadomił mi jednak, że nasze dary bardzo się różnią. Jason widzi jasną przyszłość, żadnych zakodowanych… hmm… tajemnic. Jemu ukazuje się jedna z wielu, prostych wersji tego, co się wydarzy. Natomiast ja widzę to, co się wydarzy na pewno, ale nigdy nie ukaże mi się to w dosłownej wersji… Skomplikowane, no nie?
            Dając przykład, w wizji widziałam swoją zakrwawioną sukienkę. To może znaczyć, że ktoś mnie zabije lub ja kogoś zabije. Istnieje też możliwość, iż dostane okresu… pomińmy to ostatnie.
            Z jednej strony duma zagościła na stałe w mojej duszy. Mam coś co pomoże mi w przetrwaniu i nada wyższą rangę. Kiedy dla wampira objawia się dar, ogólnie organizuje się wielkie święto, ale tą tradycję mogą stosować tylko Szlachetni. Czemu? Bo to, że w tych czasach ma się ozłoconą dupę i większe możliwości, sprawia, iż stoją o wiele wyżej w hierarchii niż Odmieńcy. Taki, nasz smutny los…
            Ale jak to zwykło się mawiać: ,,Medal ma dwie strony” (mam ochotę zabić osobę, która wymyśliła to powiedzenie… uważam, iż bez tego przysłowia, życie stałoby się o wiele lepsze). Posiadając dar, na moje barki spadało również miliony kolejnych obowiązków. Oraz ból i nieprzyjemne wymioty za KAŻDYM razem, kiedy tylko wizja się pojawi. Nikt nie powiedział, że będzie miło.
            W sprawie Tiffany… Nikt za Chiny ludowe nie ma pojęcia, co ona robi w mojej wizji. Moja wersja jest taka, że przez przebywanie z nią przez kilka godzin w odległości dwóch metrów, mocno zaszkodziło mojej psychice. Dlatego też, jako swój własny lekarz specjalista, zaleciłam sobie unikanie jej na każdym kroku.
            Wilczyca leżała sobie beztrosko w szpitalu. Jak widać jej wybryk samookaleczenia, aby rozdzielić mnie z Mattem, ostatecznie nie zakończył się zbyt dobrze. A MY MAMY CORAZ MNIEJ CZASU. Swoją drogą, istot do pomocy też ubywa…
            Ja nie mogę się podnieść z łóżka, na dodatek przebywam tu z innymi wampirami nielegalnie. Ona (Tiffany) leni dupę w szpitalu. Matt zniknął gdzieś dwie godziny temu (cała troska i braterstwo, które wobec mnie okazywał w łazience wyparowały, gdy sprowadził mnie do salonu, pozostawiając w towarzystwie pozostałych wampirów…). Luca i Mirabel jak nie było, tak nie ma. Spotkanie z Lykańską Radą Potomków stoi pod znakiem zapytania, raczej nie ma zamiaru brać udziału w tegorocznym maratonie o zgodę na pozostanie na terytorium, gdzie właściwie takim jak ja, groziła śmierć.
            Westchnęłam ciężko, zdejmując okład z czoła. Mój żołądek ścisną się boleśnie. BYŁAM GŁODNA. POTRZEBOWAŁAM KRWI.
            Robi się naprawdę ciekawie…

wtorek, 2 kwietnia 2013

Rozdział 3

Oto długo wyczekiwany ROZDZIAŁ 3!!!!!!!
Przepraszam, ale nie jest on najlepszy, bo wena bardzo lubi sobie ze mną pogrywać...
Poprzednie dwa posty zostaną usunięte, bo nie chce, żeby takie krótkie informacje zaśmiecały (nie mam pojęcia, jak inaczej to ująć) mi bloga.
Ponownie przepraszam za błędy i tak długą nieobecność. Miłego czytania! :)



Rozdział 3
(Tiffany Wilde)



-Nie...! Matt, ani mi się waż!- krzyknęłam do chłopaka, który przepychał się z moją byłą przyjaciółką. Wrzeszczeli na siebie już dobre pięć minut.
            Widziałam, że Matt coraz mniej nad sobą panuje i niedługo się przemieni. Elizabeth wysunęła kły zaraz po tym, jak się z nim zderzyła.
            Wysłałam grupkę wampirów do domu, mając nadzieję, że to nie okaże się największym błędem mojego życia. Nie, zaraz, ja już go popełniłam… dałam się wciągnąć w to bagno!
            Byłam doprawdy wściekła i już nie tylko na siebie. Nie pomagało to, że próbowałam ich ze sobą rozdzielić, po jakimś czasie zrezygnowałam z krzyków. I wtedy w mojej głowie zaświtał pomysł. Dosłownie widziałam blask lampeczki palącej się nad moją głową, jakbym była postacią rodem z kreskówki.
            Zbiegłam z tarasu. Z całej siły uderzyłam w drewnianą belkę, podtrzymującą poręcz od schodów. Musiałam powtórzyć tą czynność kilka razy. Widać targające mną uczucia osłabiały moją moc. Chwyciłam odłamaną część w prawą rękę. Wzięłam kilka głębszych oddechów, po czym przyłożyłam sobie jej ostrzejszą część do lewego nadgarstka.
            Stałam tak, żeby Matt mógł mnie zauważyć. Elizabeth odwrócona do mnie plecami nieustannie popychała go do tyłu klnąc, jak jeszcze nigdy. Szczerze, większość z przezwisk jakie rzucała w stronę chłopaka, była w innym języku, w ogóle mi nie znanym.
            W momencie, kiedy przejechałam ostrym końcem odłamka z poręczy po ręce, Elizabeth stanęła, sztywna jak kłoda. Matt spiął się i krzyknął:
-Nie!!- ale było już za późno.
            Cienka smużka krwi spływała po moim przedramieniu. Ból był okropny. Miałam ochotę wrzeszczeć. Chyba trochę za mocno się samo okaleczyłam…
            Elizabeth odwróciła się do mnie. Wokół jej źrenic pojawiła się czerwona obwódka. Miałam wrażenie, iż kły wysunęły się jej jeszcze bardziej. Oblizała usta, nie spuszczając ze mnie wzroku. Co chwile drgała pod wpływem dreszczy. Widać było z jak wielkim trudem powstrzymuje się przed rzuceniem na mnie i wyssaniem krwi. Nie ważne, że wilkołaczej (podejrzewam, że mało smacznej dla wampirów).
-Natychmiast, zakryj ranę idiotko!- wysyczała, chowając twarz w dłoniach. Zaraz po tym cofnęła się kilka kroków do tyłu.
            Wilkołaki za płotem zaczęły się robić niespokojne. Wyły do Księżyca, powarkiwały, głośno kłapały zębami, drapały nawet o płot… A ja wciąż nie wiedziałam czy robią to aby się do mnie dobrać i zabić, czy może dlatego, iż chcą mnie bronić albo…
-Zrób to co ta pijawka ci każe, już!- warknął Matt, zmierzając w moją stronę.
-Nawet nie próbuj się zbliżać, bo wykonam drugie cięcie! A wtedy ona na pewno się nie powstrzyma… nie wspominając o jej kumplach- ostrzegłam go, ponownie przykładając ostry koniec drewna do ręki.
-O co ci chodzi? Do końca cie pochrzaniło? Najpierw przyprowadzasz wampiry do miasta, dobrze wiedząc czym to grozi, a teraz jeszcze grozisz, że zatniesz się tu na śmierć i dasz wyssać tym wszystkim wampirom?- patrzył na mnie pytająco, każdy jego ruch pokazywał, jak bardzo jest zdesperowany.
-Obiecajcie się nie kłócić. Żadnych walk, wrzasków, czy przepychanek! Macie mi to przysiąc, tu i teraz!- zaparłam się, dumnie unosząc brodę.
-Posłuchaj, to niczego nie…- zaczęła Elizabeth, powoli się odwracając.
-Przysięgnijcie!- przerwałam jej. Głos mi się załamał.
            Matt spojrzał na wampirzyce, a jego brwi odruchowo się zmarszczyły. Elizabeth mierzyła go spiętym wzrokiem, z którego nic oprócz tego uczucia nie dało się wyczytać.
-Proszę cię, Matt. Jesteś dla mnie jak brat…- wypowiadając te słowa, zaczęłam się zastanawiać, jak nisko musiałam upaść, żeby szantażując kogoś, zacząć go jeszcze błagać.
-Dobra, zgoda!- krzyknęła Elizabeth, wywracając teatralnie oczami.- Składam ci tą zasraną obietnice. Nie tknę tego gnoja nawet kijem, podoba się?
            Rzuciłam jej zażenowane spojrzenie, które ona skwitowała niewinnym wzruszeniem ramion.
-Przysięgam, ale tylko dlatego, że również jesteś dla mnie jak rodzeństwo…- westchnął, odwracając wzrok.
-Dziękuje- wyszeptałam i spuściłam wzrok. Na moją twarz wpełzł uśmiech zadowolenia.
            ,,Przysięgam, ale tylko dlatego, że również jesteś dla mnie jak rodzeństwo…”, te słowa sprawiły, iż w środku mnie, rozeszło się przyjemne ciepło. Matt był dla mnie jak brat. Może nie powiązany genami… ale jednak brat. Odkąd jego rodzice mnie adoptowali, żyło mi się naprawdę dobrze. Chłopak zawsze o mnie dbał, pocieszał, rozśmieszał, pomagał w najgorszych tarapatach… W całości zastąpił mi rodzeństwo, które nigdy nie było w stosunku do mnie troskliwe czy choćby opiekuńcze.
-Zakryj wreszcie ta rękę, bo zaraz ci pomogę! I uwierz mi, nie będzie to przyjemna sprawa- fuknęła Elizabeth.
            Owinęłam rękę w bluzkę i ruszyłam w stronę domu. Gdy razem weszliśmy na taras, a po mojej głowie, krążyła kojąca myśl, iż zaraz odpocznę na kanapie albo gdziekolwiek, jak na złość znów musiało się coś stać.
            Matt obejrzał się przez ramie, po czym natychmiast znieruchomiał i zbladł.
-Och, będą kłopoty- mruknął.
            Razem z Elizabeth odwróciłyśmy się równocześnie.
            Na posesje weszli Luc i Mirabel- moi rodzice adopcyjni. Współpracujący blisko z Radą Potomków.
-Czy wspominałam wcześniej, że jesteśmy martwi?- wydusiłam, nabierając powietrza do płuc.
-Może nie dosłownie, ale trochę tego było- odparła Elizabeth, równie spięta co ja.
-Obawiam się, że zginiemy szybciej niż przepuszczałam…- jęknęłam, widząc spojrzenie, jakim obrzucali nas moich adopcyjni rodzice.

****

            Poznać znaczenie słów: ,,być przypartym do ściany”, jest niezwykle nieprzyjemne. Nie życzę nikomu takiego… hmmmm… doświadczenia. Doprawdy, najchętniej cofnęłabym teraz czas, powiedziała Elizabeth podczas spotkania w lesie: ,,Spadaj na drzewo zbierać banany”, a następnie już tylko upajała się tym zszokowanym wyrazem twarzy, spowodowanym moją odmową. Na liście  ,,Rzeczy do zrobienia” niespodziewanie pojawił się podpunkt: WYNALEŹĆ WEHIKUŁ CZASU.
            Siedzieliśmy wszyscy razem w salonie. Mam tu na myśli mnie, Matta, Elizabeth, grupkę tych wampirów i Luca z Mirabel. Pech chciał, że wszyscy obrzucali mnie wściekłym spojrzeniem (nawet Elizabeth!- w sumie, to ona nie powinna stać po mojej stronie…?). Miałam ochotę poderwać się z kanapy (jeśli chodzi o wcześniej wspomniany odpoczynek, to nie dostałam na niego nawet chwili) i krzyknąć: ,,TAK, TO JA JESTEM WINNA! ZAKUJCIE MNIE W KAJDANY I DO LOCHU ZE MNĄ, TYLKO PRZESTAŃCIE TAK NA MNIE PATRZEĆ!”. Niestety, robiąc to zapewne pogorszyłabym sprawę.
-Mam coś na twarzy?- zapytałam nieśmiało, kuląc się pod jeszcze silniejszym naporem wściekłych spojrzeń. Przepuszczałam, że nie tak powinnam zaczynać tę rozmowę.
            Mirabel podeszła do mnie, po czym z gracją oklapła na siedzenie obok. Zaczęła pocierać skronie rękoma. Dosłownie słyszałam, jak trybiki w jej głowie pracują. Twarz mojej opiekunki wyrażała ogromne zdenerwowanie oraz złość.
            Żeby pozbyć się tych okropnych wyrzutów sumienia, które na ten widok postanowiły wyjść z ukrycia, skupiłam uwagę na czym innym.
            Moja ręka przestała krwawić. Zaraz po wejściu do domu Matt mi ją opatrzył. Tak więc całe lewe przedramię miałam w bandażu. Wyglądało to dość… no nie wiem… dziwnie. Chyba wybrałam sobie niezbyt ciekawy obiekt, na którym mogłabym skupić uwagę.
-Co ty sobie myślałaś, Tiffany?- wypalił Luc.
-No, ja… miałam bardzo ważny powód… no i ten…- zaczęłam, ale wielka gula zatkała mi gardło. Nagle mała czerwona kropka, która pojawiła się na bandażu wydała się niezwykle interesująca.
-Jako, że jej brakuje odwagi, może ja wytłumaczę- Elizabeth gładko wpłynęła w temat. Pierwszy raz cieszyłam się, że to ona przejęła inicjatywę, mimo tego, iż mnie w jakiś sposób obraziła.
            Nie mam pojęcia ile czasu zajęło mojej byłej przyjaciółce opowiedzenie tego wszystkiego, ale kiedy skończyła, ja już przysypiałam na ramieniu Matta, który usiadł obok mnie gdzieś w połowie opowieści wampirzycy. Miałam wrażenie, iż ktoś nasmarował mi powieki klejem. Za każdym razem, kiedy się zamykały, otwierały się coraz mniej. Po jakimś czasie, nawet mocne szturchnięcia mojego brata nie pomagały.
-O matko- tak oto, w dobitny sposób, Mirabel skomentowała wytłumaczenia Elizabeth.
-Nie wierze…- wydusił Luc, opadając na fotel.
-Co tak cennego twojemu gatunkowi oni zostawili w mieście?- zapytał Matt.
-Nie wiem, ale znam parę wskazówek, które nas do tego doprowadzą- odpowiedziała wampirzyca.
-Kto jeszcze zna te wskazówki?
-Jason, mój brat- wyszeptała smutno dziewczyna.
-I gdzie on teraz jest, to któryś z nich?- Luc przetarł ręką twarz i wskazał na grupkę wampirów, wyraźnie znudzonych tym wszystkim.
-Nie… On został porwany przez Szlachetnych- zaprzeczyłam śpiącym głosem.
            Po salonie znów rozniosło się kilka ,,ochów” i ,,achów”, wypełnionych załamaniem i zażenowaniem. A tymczasem całe moje ciało domagało się snu…
-Wiem już co zrobimy. Staniecie jutro przed Radą Potomków ze strony wilkołaków. Słowo w słowo powtórzycie im to wszystko, co my tu usłyszeliśmy. Taka sprawa nie może zostać odwlekana. Dlatego myślę, że do jutrzejszego południa uda nam się umówić spotkanie. A skoro nasza posiadłość jest chroniona specjalnym prawem oraz, iż to Rada posłała nas, powiedzmy ,,na zwiady”, więc nie powinno być kłopotów…- rozgadał się Luc.
-…Możecie tu przenocować- westchnęłam, po czym podniosłam się z kanapy, nieco się chwiejąc.- Nie mam pojęcia co mnie tak zmęczyło…
-Tiffany, siadaj na kanapę, natychmiast- usłyszałam spięty głos Matta.
-Co? Dlaczego?- zapytałam zdziwiona.
-Twoja ręka, ona wciąż krwawi i to strasznie mocno…- gdzieś z daleka dobiegł mnie głos Elizabeth.- Wy, opuśćcie ten pokój- dam głowę, że mówiła do tych wszystkich wampirów.
-Zabiorę cie do szpitala- wyszeptał Matt, podtrzymując mnie w pasie, gdy zaczęłam się chwiać. Doprawdy ciężko było mi złapać równowagę…
            Zanim oczy zaszły mi mgłą, a ciemność pochłonęła w bezkresne przestworza, zobaczyłam tylko jedno. I dałabym wszystko, żeby wymazać ten obraz z pamięci…

            Widok martwego Matta przed oczami rozdzierał mi serce.




 Lexi
 

środa, 20 lutego 2013

The Versatile Blogger



Dostałam nominację od: http://zahipnotyzowanaja.blogspot.com i jestem wielce wdzięczna : ) <3


Każdy nominowany blogger powinien:
- podziękować nominującemu na jego blogu;
- pokazać nagrodę 'The Versatile Blogger';
 - ujawnić siedem faktów dotyczących siebie;
- nominować dziesięć blogów, które jego zdaniem na to zasługują;
- poinformować o tym fakcie nominowane blogi.


Fakty o mnie:
1. KOCHAM TAŃCZYĆ <3 TO MOJA PASJA!
2. Wielbię filmy i książki fantastyczne : D
3. W przyszłości chciałabym objechać cały świat : P
4. Mam brata, który ma dwadzieścia jeden lat i czasami doprowadza mnie do szału, ale i tak go KOCHAM <3 (jeśli to czytasz braciszku, to się ciesz, mogłeś trafić na gorszą siostrę... : D)
5. Na pozór wyglądam na spokojną... ale gdy mam ,,głupawkę" można poznać moją ciemną stronę mocy xD
6. Najbardziej na świecie, ze słodyczy lubię ŻELKI! Mogłabym je jeść dniami i nocami...
7. Jestem dość chuda, no, ale to chyba tylko dzięki tańcom... : ) moje zamiłowanie do słodyczy kiedyś mnie wykończy : P

NOMINOWANE PRZEZE MNIE BLOGI:
1.http://www.botakajestem.blogspot.com
2. http://kochajac-wroga.blogspot.com
3.. http://zahipnotyzowanaja.blogspot.com - nie wiem, czy można nominować bloga, który mnie nominował, ale ten zdecydowanie na to zasługuje : D
4. http://onegirl-oneman.blogspot.com
5. http://ostatniawiedzma.blogspot.com
6. http://krag-mroku.blogspot.com
7. http://w-czelusciach-podziemia.blogspot.com
8. http://szmaragdowytalizman.blogspot.com
9. http://corkazimy.blogspot.com
10. http://czarna-strona-danville.blogspot.com







środa, 13 lutego 2013

Rozdział 2




Ponownie, długo nie odwiedzałam tego bloga. I ponownie przepraszam. Nie wykręcę się nauką, bo przyznam szczerze, nie miałam jej, AŻ tak sporo. Dużo myślałam nad całym opowiadaniem. Pozmieniałam kilka wątków, więc gdy tylko poskładałam całą historie do kupy, zabrałam się do roboty. Mam nadzieję, że wam się spodoba : )

Rozdział 2
(Elizabeth Jenson)


Nigdy nie byłam wyrocznią, ale teraz żyłam w przekonaniu, że czeka nas śmierć. Zdolność Tiffany do wplątywania się w kłopoty, nigdy jakoś specjalnie mnie nie szokowała. Nie sam wilczycy charakter powodował, że dziewczyna dostawała nagłe i mocne kopy od życia, a raczej jej sposób bycia. ,,Nie uklęknę przed tobą posłusznie dopóki, ty nie powiesz mi, że podlegasz moim rozkazom”- kiedy się przyjaźniłyśmy, tak właśnie brzmiało jej główne motto życiowe (do dziś, nie do końca rozumiem o co w nim, tak naprawdę chodzi…).
            Od naszego ostatniego spotkania Tiffany znacznie się zmieniła. Przede wszystkim należy podkreślić, iż urosła kilkanaście centymetrów (była najniższa w klasie, przez co nadano jej tytuł ,,kurdupla”, którego zawzięcie broniłam…) i teraz była równa ze mną, a może nawet o centymetr wyższa. Jej białe włosy (tak, białe… skutki przemiany w wilkołaka…) błyszczały w blasku Księżyca, związane w warkocz, który (o dziwo!) sięgał, aż jej kolan. Piwne oczy były rozszerzone szeroko, ze strachu, choć błyskały w nich też iskry złości. Jej skóra była lekko opalona, ale nie na tyle, bym mogła stwierdzić, że zaklinowała się w solarium. Od początku wydawała się siedzieć we własnym świecie i głęboko nad czymś myśleć. W czasie drogi nawet uraczyła nas kilkoma wrednymi tekstami, którymi byłam wprost zachwycona. Zawsze jej powtarzałam, że powinna trochę wyostrzyć swój język.
            Ale teraz, gdy dobre pół miasta wiedziała o naszej obecności tutaj, byłam wściekła. To wszystko wina tej cholernej wilczej telepatii! Nie mam pojęcia co takiego się stało, iż Tiffany straciła kontrole nad umysłem, ale byłam pewna tego, że o przemycie nas do Falls wiedziało już (co najmniej) pół watahy.
            Gdzieś niedaleko rozległo się wycie wilka, a ja zaczęłam się wiercić jakbym miała owsiki w dupie.
-Musimy biec, schować się gdzieś!- wrzasnęłam, rozglądając się naokoło.
            Gorączkowo przyglądałam się Tiffany. Po ciele dziewczyny przechodziły dreszcze, a mnie oblał zimny pot. Właśnie dlatego, w życiu nie chciałabym stać się tym futrzakiem.
Moją głowę wypełniły wspomnienia… Miesiąc przed naszą Przemianą w obrzeżach miasta osiedliły się wilkołaki. Nie sprawiały problemu, więc wampiry pozwoliły im tam tymczasowo zamieszkać. I od tamtego momentu Tiffany zaczęła zachowywać się dziwnie… znikała gdzieś na długo, nie miała czasu na to, żeby się ze mną spotkać. Był to również okres, kiedy często się kłóciłyśmy. Na dodatek, o byle co… W dzień Przemiany Tiffany nie pojawiła się w Ratuszu Miejskim- miejscu, gdzie odbywał się ten proces. Najsilniejszy wampir z rodziny (w moim wypadku była to babcia) wstrzykiwał jad do ciała przechodzącego Przemianę. Nie powiem, żeby to było przyjemne. Większość kończyła na podłodze, tracąc przytomność. Ja z moim bratem, Jasonem, jako jedni z nielicznych utrzymaliśmy się na nogach, jedynie krzycząc z bólu. Równo o północy, moje serce przestało bić, a ja wciąż żyłam. Wszyscy przeszli Przemianę… tylko nie Tiffany. Pamiętam jak wyszłam z budynku… silniejsza, szybsza, bardziej wytrzymała… i wściekła. Gdy tylko przekroczyłam próg domu, moim oczom ukazała się zapłakana przyjaciółka.
Pamiętam ten moment, jakby to było dziś, kiedy o mały włos nie rzuciłam się na nią z chęcią mordu. Ale nie dlatego, iż byłam wściekła jak mało kto, tylko, ponieważ moja była przyjaciółka dziwnie pachniała… dosłownie. Czułam woń wilka, która niesamowicie drażniła moje śluzówki. A ona rzuciła mi wtedy spojrzenie pełne odrazy… i powiedziała wszystko. Od samego początku. Jak poznała Matta w sklepie. O tym, jak on zaprowadził ją po raz pierwszy do ICH siedliska. Wyraziła słowami uczucia, jakie poczuła na widok watahy. Powiedziała, że miała wrażenie, iż w końcu znalazła rodzinę. Przychodziła tam codziennie, aż pewnego popołudnia Najwyższy z Rady Potomków, zaproponował jej Lykanę (wilczy odpowiednik wampirzej Przemiany). Zgodziła się niemal od razu. Była gotowa porzucić o cztery lata starszego brata Greg’a i o dwa lata starszą siostrę Lisę, którzy bili ją niemal non stop oraz rodziców, którzy na to przyzwalali. Nie widziała wtedy innego rozwiązania. I w noc, kiedy ja przechodziłam Przemianę ona stała się Lykanem.
Rodzice wyrzucili ją z domu. Przyszła do mnie. Wyrzuciłam ją za próg i kazałam nigdy nie wracać… wykrzyczałam wtedy słowa, które tkwią w mojej głowię, aż do dziś: ,,Zdradziłaś mnie, Tiffany! Nienawidzę cię, nasza przyjaźń jest skończona!”.
Wkrótce potem Szlachetni (oczywiście wampiry…) zostali przyłapani na zabijaniu niedoskonałych wytworów ich rasy, czyli Odmieńców. Zbuntowali się oni i wywołali wojnę o równe prawa. Wilkołaki widząc, iż piękne miasto Falls tylko na tym traci, jednej nocy wtargnęli na teren wampirów, które i tak mocno dobite wojną, zebrały swoje manatki, po czym uciekły gdzie pieprz rośnie, tym samym na chwile zaprzestając wojnie między Szlachetnymi i Odmieńcami.
Szczerze to czasami pozazdrościłam wilkołakom tego, że u nich nie ma znaczenia, czy ktoś jest Szlachetnym, czy Odmieńcem. Od tamtego wydarzenia minął rok. Wojna się odnowiła, ale udało mi się pozyskać z Jasonem informacje, które mogły jej zaprzestać. I właśnie dlatego, potrzebowałam dostać się do Falls.
Reasumując, moje uczucia w stosunku do Lykanów: wolałam już przecierpieć głód niż żyć ze świadomością, że jeśli nie będę w stanie utrzymać swoich myśli w ryzach to o moich prywatnych przemyśleniach dowie się cała wataha (która w ty mieście stanowiła połowę ludności). Swoją drogą, jaki to musi być problem, jeśli jest się na randce z wilczkiem ze swojego stada? Palniesz coś głupiego na jego temat w myślach, a on cie wyśmieje słysząc to w swojej głowie…
            Nagle na twarzy Tiffany pojawił się uśmiech. Widząc jej minę, aż zadrgałam ze złości. W naszym kierunku zmierzała wielka, pełna sarkazmu bomba, która w możliwie najgorszym przypadku zamierzała wylecieć z ust mojej dawnej przyjaciółki.
-Możemy schronić się w moim domu. Nikt bez pozwolenia jego lokatorów nie może wtargnąć na jego teren. Ale jest jeden kłopot… czy na pewno nadążycie? Wiecie, będą nas goniły raczej Szlachetne wilkołaki i…
-Spokojna twoja rozczochrana- przerwałam jej.- Z naszą formą nie jest tak źle- szczerze to spodziewałam się większego pocisku ze strony Tiffany, jednak jak widać trochę ją przeceniłam. To jeszcze nie jej poziom…
            Dziewczyna w odpowiedzi, wzruszyła tylko ramionami. Gdy kilka metrów od nas, dostrzegłam błysk wilczych oczu, a zaraz potem dosłyszałam powarkiwanie, moje ciało przybrało naturalną pozycję obronną. Byłam gotowa zarówno do uniku, jak i ataku. Ciężar ciała przesunęłam lekko na prawą nogę, odsuniętą do tyłu oraz wyostrzyłam zmysły. To wszystko, w połączeniu, dawało możliwość natychmiastowego zareagowania.
-Biegnijcie za mną!- wykrzyknęła Tiffany, kiedy ciche warczenie ustało, a ona zwinnie uskoczyła przed wilkołakiem, który (o dziwo!) rzucił się na nią. Myślałam, że zaatakują najpierw nas…
            Widocznie ponownie się myliłam.
            Ruszyłam za swoją byłą przyjaciółką. Słyszałam za sobą ciche, jak na wampirów przystało, kroki Odmieńców, którzy wraz ze mną przetrwali napad na obóz. Obejrzałam się przez ramię i zobaczyłam beztrosko biegnącą Tiffany, która nawet nie musiała się przemieniać, żeby po chwili mnie przegonić. A to oznaczało jedynie, że jeśli się nie pospieszymy, zginiemy w bardzo, ale to bardzo nieprzyjemny sposób… Przyspieszyłam, a obraz wokół mnie zaczął się rozmazywać, tworząc jakby tęcze o większej ilości barw niż naturalna wersja. Skupiłam wzrok na Tiffany, która niezmiennie utrzymywała się na przedzie.
            Po kilku sekundach, zwinnym ruchem przeskoczyłam niski płotek i zatrzymałam się równie szybko, co wystartowałam. Rozejrzałam się podejrzliwie naokoło, z przeczuciem, że skądś znam to miejsce.
            Dom, który stał przed nami, był dwupiętrowy. Ciemne dachówki pokrywały dach, pasowały do błękitnych desek, poprzybijanych do zewnętrznych ścian budynku. Aby dotrzeć do drzwi wejściowych, trzeba było pokonać mały taras, na którym było ustawionych kilka krzeseł i stoliczek. Prawie całą posesje porastały rośliny.
-No, przyznam- burknęłam zniesmaczona.- Trochę tu pozmienialiście…
-Uczyniliśmy to miejsce przytulniejszym- odparła Tiffany, a na jej twarzy dostrzegłam wyraźne wahanie. Chyba chciała dodać coś jeszcze, ale po chwili dała sobie spokój.
            Raven Street 47- tego adresu nigdy nie zapomnę. To tu spędziłam całe swoje życie, tuż przed i zaraz po, wypadku rodziców. Powstrzymałam łzy napływające do oczu, na wspomnienie wszystkich chwil, które tu spędziłam. Dosłownie widziałam te sceny z mojego życia toczące się na tym podwórzu, jak i we wnętrzu domu (byłam pewna, że od kiedy Tiffany się tu wprowadziła nic już nie będzie wyglądać tak samo, pomijając kolor ścian). Przypominając sobie widok uśmiechniętej babci, coś boleśnie ścisnęło mnie w okolicach, od dawna niebijącego, serca. Starsza kobieta została stracona przez Szlachetnych podczas wojny, ale poza granicami miasta.
            Przełknęłam ślinę i ruszyłam przed siebie w stronę drzwi, czując, że pozostałe wampiry drepczą mi po piętach. Każdego przepełniał niepokój mimo, że ,,podobno” wilkołaki nie mają tu dostępu. Odruchowo odwróciłam głowę i spojrzałam w kierunku niskiego płotu. Przy jego granicach kręciło się kilka wilkołaków, o ciemnym odcieniu sierści. Na ich widok przez moje ciało przeszedł znajomy dreszcz. Moja wampirza strona miała ochotę rzucić się na te stworzenia z chęcią mordu…
O JA CIĘ KRĘCĘ! Zdając sobie sprawę, iż od momentu, kiedy przekroczyliśmy terytorium wilkołaków przestałam odczuwać wstręt do wilkołaczej części Tiffany... niemal upadłam na schodkach prowadzących na taras!
            Nagle poczułam jak uderzam o coś twardego. Przez chwile miałam wrażenie, że zderzyłam się ze ścianą, ale kiedy podniosłam wzrok zdałam sobie sprawę, jak bardzo się pomyliłam. Znowu…
            Przede mną stał wysoki, postawny chłopak, może o rok starszy ode mnie. Miał poczochrane, sięgające uszu, czarne, niemal w kolorze smoły, włosy. Patrzył na mnie przenikliwymi oczami, które miały zieloną barwę. Jak trawa, świeżo muśnięta poranną rosą…
-Matt- szepnęłam, rozpoznając w twarzy chłopaka te same rysy, co u tego gościa z przed roku, który odebrał mi przyjaciółkę i pozwolił by zamieniła się w wilkołaka.



Lexi

wtorek, 22 stycznia 2013

Rozdział 1



              
Przepraszam, że tak długo nie dodawałam wpisów, ale wena... no cóż, nie bardzo chce ze mną współpracować. Opowiadanie jest pisane ze strony dwóch byłych przyjaciółek: Tiffany Wilde i Elizabeth Jenson. Jeśli znajdziecie tu jakieś błędy z góry przepraszam i proszę o szczere komentarze :)



Rozdział 1
(Tiffany Wilde)

Nie żeby nie cieszyła mnie jej nagła wizyta, ale… ostatnio nasza przyjaźń uległa małej zmianie. Mimo, że z Elizabeth nadal czułam silną, przyjacielską wieź, to nie była ona tak mocna jak kiedyś. Teraz na pewno nie powiedziałabym jej o swoich sekretach, przemyśleniach, zawodach…
            Wiedziałam jak dużo mogło by mnie to kosztować.
            Krocząc teraz z nią i grupką wampirów przez las czułam się okropnie. I szczerze nie wiedziałam, czy po prostu moja wilcza strona nie daje sobie wmówić, że pomagam wampirom (wiadomo, potencjalnym wrogom wilkołaków), czy też moja ludzka świadomość ma jakieś dziwne uprzedzenia do obecności Elizabeth.
            Skonsternowana spojrzałam na niebo, szukając w gwiazdach odpowiedzi. A właściwie to w tej, której kształt rogalika rozświetlał nocą świat. Jednak żadna pomocna odpowiedź nie nadeszła. Zażenowana burknęłam pod nosem kilka przekleństw i skupiłam się na czymś innym.
            Przez chwile zastanawiałam się jak bardzo, nie tylko z charakteru, ale z wyglądu zmieniła się moja była przyjaciółka. Elizabeth miała długie, aż do pasa, czarne włosy i błękitne, jak letnie niebo oczy. Jej cera była blada, ale to zawdzięczała jedynie temu, że stała się wampirem. Była chuda, ale dało się dostrzec mięśnie, delikatnie odznaczające się spod cienkiej kurtki. Może nie wyglądała na przesadnie silną, jednak byłam pewna, że z podniesieniem dwóch samochodów nie miała by problemu. Na twarzy wampirzycy malowała się pewność siebie i ogólne znudzenie. Nic więcej nie mogłam wyczytać, najwyraźniej moja była przyjaciółka nauczyła się skrywać swoje uczucia lepiej niż robiła to kiedyś.
            Rozejrzałam się dookoła, aby mniej więcej zorientować się gdzie jesteśmy, choć gdybym użyła swoich zmysłów wilkołaka, mogłabym dotrzeć do domu nawet ze związanymi oczami.
            Gdy kątem oka spojrzałam na Elizabeth zauważyłam jak uważnie rozgląda się po okolicy. Nawet teraz, mając przy boku sojusznika, bała się, że zostanie zaatakowana przez moich pobratymców…
            Widząc to przypomniały mi się czasy, kiedy jeszcze nie mogłyśmy bez siebie żyć. Każdą wolną chwile spędzałyśmy razem. To wychodziłyśmy do kina, za innym razem do kawiarni, czasami wybierałyśmy się do parku… Wtedy często rozmawiałyśmy o przyszłej Przemianie. Za czasów, kiedy to jeszcze wampiry rządziły miastem, w wieku szesnastu lat można było poddać się takiemu zabiegowi. Bowiem, w tym wieku, w mieście kończył się limit chroniący cię przed zgłodniałymi wampirami. Mogłeś wybrać Przemianę albo niechybną śmierć, w którymś z zaułków, podczas jednego z tych wieczorów, kiedy to na imprezie, gdzie nielegalnie zorganizowali alkohol ty wstawiłeś się na całego lub… kiedy najnormalniej po zmierzchu wracałeś do domu.
            Elizabeth mieszkała z babcią, gdyż jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym, gdy miała cztery lata. Oczywiście ta przemiła staruszka była wampirzycą. Ale nie czystej krwi… U wampirów jak i u wilkołaków istnieje podział na Szlachetnych i Odmieńców.
            Żeby być uważanym za Szlachetnego, rodzina powinna mieć przynajmniej cztery pokolenia wilkołaków lub wampirów, w linii prostej. Odmieńcy byli to ci, u których tylko od czasu do czasu pojawiała się pijawka albo wilczek… Te dwie grupy istot bardzo się od siebie różniły, różnią i nie wątpię, iż różnić będą. Szlachetni są szybsi, silniejsi, poruszają się z większą gracją i w przypadku wampirów żywią się tylko i wyłącznie ludzką krwią.
            Odmieńcy nie są gorsi, jednak na pewno nie równają się ze Szlachetnymi. Nie są tak uzdolnieni i nie mają w sobie tylu ograniczeń dotyczących najczęściej pożywienia. Na przykład wampirzy* Odmieńcy mogą żywić się ludzką jak i zwierzęcą krwią. Są bardziej niedbali i przede wszystkim… mimo wszystko zachowują w sobie większość tej ludzkiej połówki.
            Wcześniej wspomniana Rada Potomków istnieje także u dwóch ras. Są to istoty, które żyją około 500 lat lub w ich rodzinie istnieje, aż dwadzieścia pokoleń w linii prostej.
            Razem z Elizabeth obie chciałyśmy przejść Przemianę. Wiadomo, że im więcej ma się pokoleń wampirów w rodzinie tym łatwiej ją przejść. Dlatego, bałam się wtedy strasznie, iż Elizabeth się nie uda i jad ją zabije. W końcu tylko jej babcia zdecydowała się zostać wampirem. Nawet jej świętej pamięci rodzice się tego nie podjęli i udało im się przeżyć tyle lat w Falls tylko dzięki prawu jakie wywalczyła im starsza kobieta.
Ja sama nie miałabym problemu z Przemianą. W mojej rodzinie istniało, aż osiem pokoleń wampirów. Byłabym kolejną Szlachetną, gdybym wtedy zdecydowała się na Przemianę. Ale tego nie zrobiłam…
Zadrgałam i rozejrzałam się podejrzliwie wokoło.
-Zbliżamy się- wyszeptałam.
            Po jakichś pięćdziesięciu metrach zatrzymaliśmy się. Postąpiłam kilka kroków i pociągnęłam nosem. Poczułam ten charakterystyczny zapach. Terytorium watahy, do której należałam miało bardzo mocną woń, gdyż znajdowała się na nim duża ilość wilkołaków. I mimo to, gdyby pojawiła się na nim jakaś nieznana istota, każdy by ją wyczuł.
            Wyciągnęłam rękę i przejechałam nią po widzialnej tylko dla wilkołaków błonie, która dzisiejszej nocy wyraźnie jaśniała. Dosłownie jakby czuła, że zaraz na teren, który wyznaczała miała wejść jakaś niepożądana istota.
Spojrzałam na Elizabeth. Patrzyła na mnie wyczekująco, pewnie myśląc, że po prostu macham sobie ręką w powietrzu. Westchnęłam.
-Nie mam takiej mocy, żeby wyłączyć pole wyznaczające nasze terytorium- rzuciłam.- Gdy tylko na nie wejdziecie, wyczują was. Wasza obecność nie będzie już tajemnicą.
            Elizabeth prychnęła i założyła ręce na piersi.
-Chyba nas nie doceniasz- odparła. W jej głosie było słychać wyraźną pogardę dla mojej osoby.
-A ty chyba nie zdajesz sprawy w co się pakujesz-mruknęłam i lekko naparłam na błonę.
            Przez chwile magiczna osłona uginała się pod naparciem, ale po chwili zaczęła się lekko rozdzielać i moja ręka gładko wsunęła się do środka terytorium. Nagle w mojej głowie rozbrzmiało milion głosów. Słyszałam myśli każdego z wilkołaków głośno i wyraźnie, ale było ich tak dużo, że niemal natychmiast poczułam przeszywający ból w czaszce. Zacisnęłam zęby, żeby nie krzyknąć. Wydałam z siebie cichy jęk. Spięłam się i zaczęłam upychać wszystkie myśli do poszczególnych komór w swojej głowie. Głosy powoli zaczęły cichnąć, a moje przyspieszone tętno zwalniać. Gdy wreszcie w mojej głowie nie już słyszałam nic odetchnęłam i postąpiłam krok do przodu, przechodząc całkowicie przez błonę. Obejrzałam się za siebie.
            Elizabeth patrzyła na mnie wyczekująco. Wzięłam głęboki wdech.
-No więc…?- zapytałam, opierając ręce na biodrach.
            Dziewczyna uśmiechnęła się podstępnie i spojrzała na rudego chłopaka, trzymającego się bardziej z tyłu. W tym momencie, on wysunął się do przodu i stanął po środku grupy wampirów. Jedną ręką chwycił rękę Elizabeth, a drugą jakiejś wampirzycy. Po sekundzie wszyscy stali przede mną w łańcuszku, trzymając się za dłonie, jakby były one przewodnikami między nimi. Chłopak zamknął oczy i skupił się, co rozpoznałam po wyrazie jego twarzy. Nagle ciało rudowłosego otoczyła jasna poświata, a jego ręce stały się niemal latarniami, bo dzięki wytwarzanemu przez nie światłu, było widać wszystko w promieniu, co najmniej dwudziestu metrów.
            Chłopak zacisnął powieki i poświata powoli zaczęła rozchodzić się po pozostałych wampirach. Ich dłonie świeciły prawie tak mocno jak ręce chłopaka, ale ,,prawie” robiło tu dużą różnicę. Kiedy poświata dotarła już do ostatnich wampirów z łańcuszka, rudowłosy puścił ich ręce. Wszyscy wciąż mienili się światłem, ale nie, aż tak jasnym jak wcześniej.
            Cały proces nieco wyprowadził mnie z równowagi i przez chwile stałam nie mogąc nic wydusić. Jednak, gdy tylko zobaczyłam dumny i kpiący uśmiech na twarzy Elizabeth, oprzytomniałam.
-Świetny był ten pokaz światełek, ale wątpię, żeby w jakikolwiek sposób wam pomógł w staniu się niewykrywalnym- bąknęłam, zakładając ręce na piersiach.
            Elizabeth parsknęła pogardliwie i odparła:
-Nie udawaj głupiej, Tiffany. Dobrze wiesz, że to jego dar. Frank może stać się niewidzialny albo…- przerwała na chwilę, aby rzucić krótkie spojrzenie w stronę chłopaka- niewyczuwalny.
-To potężna moc- pokiwałam głową z uznaniem w stronę Franka.- A jaki ty masz dar?- tym razem zwróciłam się w stronę mojej byłej przyjaciółki.
            Na twarz Elizabeth na chwile wstąpiło zmieszanie, które ukryła pod maską obojętności.
-Moja moc jeszcze się nie uaktywniła- warknęła. Ten temat widocznie bardzo ją drażnił, a to oznaczało tylko jedno… Mianowicie, że trzeba będzie go poruszać znacznie częściej.
-To teraz zaprezentujcie działanie tego daru- westchnęłam, wymijająco machając ręką.
-Najlepiej będzie, jeśli to Frank przekroczy linie waszego terytorium jako pierwszy- poinformowała mnie wampirzyca.
            Pokiwałam tylko głową na zgodę i wysiliłam wszystkie zmysły. Musiałam wyczuć jego obecność, nawet za nim zrobi to Rada Potomków. Jeśli mi się nie uda to będziemy mieli niezłe kłopoty. Chłopak postąpił kilka pewnych kroków i przeszedł przez osłonę.
            Poczułam jak w moim wnętrzu coś drga niespokojnie. Czułam na sobie zdenerwowane spojrzenie Elizabeth, które pod wpływem mojego wzroku zapewne zamieniło by się w obojętne i puste.
Poczułam tylko to, że ktoś wszedł na terytorium wilkołaków, ale nie rozbudziło się we mnie przeświadczenie, iż to nieproszony gość.
-Jest… OK. Przechodźcie wszyscy po kolei, ale powoli- wymruczałam i zamknęłam oczy, aby tylko wzmocnić i nasilić pracę moich zmysłów.
            Kiedy tylko wszyscy przekroczyli barierę odetchnęłam z ulgą, obróciłam się na pięcie i ruszyłam przed siebie. Słyszałam za sobą ciche korki wampirów.
-Tak po prostu?- zapytała Elizabeth zrównując się ze mną.
-Co ,,tak po prostu”?- westchnęłam i uniosłam jedną brew, zdziwiona niejasnym pytaniem wampirzycy.
-Ten cały stres związany z tym, że mogli by cię nakryć na pomaganiu nam i w ogóle, po tobie spłyną?- wyjaśniła, nie patrząc mi w oczy. Skupiła wzrok na drodze, którą szliśmy.
-Hmmmm…- zastanowiłam się.- Ja się nie steruje. Gdyby tak było nie panowałabym nad…
            Stanęłam jak wryta. W mojej głowie znów szumiało milion głosów. Rozszerzyłam szeroko oczy, wystraszona i jednocześnie zła. Byłam wściekła, przede wszystkim przez to, że dałam namówić się na coś tak głupiego, jak pomoc wampirom w dostaniu się na nasze terytorium. Mogłam to załatwić jakoś inaczej… Doprowadzić do zwołania Rady Potomków i wszystko im wyjaśnić, zaprowadzić ich pod barierę, poprosić, żeby porozmawiali z Odmieńcami wampirów, ale nie… zawsze musiałam coś spieprzyć!
            Wystraszona byłam tylko dlatego, iż w tym momencie najlepszą możliwą karą jaka mogła mnie spotkać, była śmierć.
            Głupia telepatia! Przez te cholerne powiązania wilkołaków, możemy słyszeć swoje myśli. Wiadomo, że po przejściu przez barierę, ktoś może się ze mną skontaktować, a na to poradzić nic nie mogłam. Moje myśli wtedy uwalniały się i były jawne dla całej watahy. Ktoś się chciał ze mną połączyć… Matt! Ten debil wszystko zniszczył!
            Byłam blada jak ściana. Wszyscy już wiedzieli o obecności wampirów na naszym terytorium. Na usta cisnęło mi się kilka soczystych przekleństw. Spojrzałam na Elizabeth, która zdała się wyczytać wszystko z mojej twarzy. W jej spojrzeniu utkwiły dwa pytania: ,,Coś ty narobiła?!” oraz ,,Co my teraz zrobimy?!”
-Czeka nas śmierć albo…- wyszeptałam.
-…śmierć- dokończyła za mnie wampirzyca, gdy w lesie rozległo się pierwsze wycie wilka, do którego po chwili dołączyło wiele innych.

*nie bardzo wiem jak się to odmienia... 



Lexi

czwartek, 20 grudnia 2012

Prolog



Prolog

Potrząsnęła głową, zrzucając ostatnie drobinki piasku z włosów. Podniosła wzrok, a z jej gardła dało się słyszeć cichy pomruk dezaprobaty. Patrzyła na dziewczynę i jej kumpli z niesmakiem. Oblizała zęby, z trudem opierając się chęci rzucenia się na wampirzą zgraję.
-Śmierdzisz- fuknęła blada dziewczyna.
            Tiffany prychnęła. Założyła ręce na piersi i uniosła jedną brew.
-Tak bardzo się mnie boisz, że przychodzisz z kumplami, co?- odparła z przekąsem.
-Chciałabyś- syknęła wampirzyca.
            W odpowiedzi wzruszyła tylko ramionami. Była ciekawa. Nienaturalnie ciekawa, co tym razem chce jej powiedzieć stara przyjaciółka. I dlaczego przyszła z obstawą?
-Wprowadzamy się do Falls- oznajmiła blada wampirzyca o imieniu Elizabeth.
-Co?!- wykrzyknęła Tiffany i tracąc nad sobą kontrolę wydała z siebie ryk wściekłości. Prawie, że zmienionym głosem dodała:- Nie możesz! To nasz teren, już dawno to ustaliliśmy!
            Dziewczyna dyszała ciężko z trudem hamując przemianę. Martwiło ją to, że coraz częściej w momentach złości traciła nad sobą kontrolę…
-To nie zależy od nas. Wilkołaki, zaznaczyły sobie teren, który już dawno należał do nas…- zaczęła Elizabeth, ale dziewczyna jej przerwała.
-Nie zaczynaj znowu tego samego tematu. Oddaliście nam go po dobroci- fuknęła Tiffany.
            Wampirzyca westchnęła ciężko.
-Tiff, dobrze wiesz, że to nie zależy od nas.
-Co cię obchodzi Rada Potomków? Przecież i tak jesteś w grupie Odmieńców. I nie próbuj mnie brać na litość- ostrzegła ją wilczyca.
            Elizabeth machnęła wymijająco ręką i przewróciła teatralnie swoimi błękitnymi oczami, których kolor podkreślała czarna kredka.
-Ktoś nas wsypał. Znaleźli nasz obóz. Te wampiry są ze mną, bo tylko oni ocaleli- mruknęła.
            Tiffany uniosła brwi. Więc jednak… Historia znów zatacza koło tylko, że tym razem w przeciwną stronę. Wilczyca zadrżała na myśl o tym co znów będzie działo się w jej mieście. Kolejne koszmarne dni, tygodnie, miesiące, a może nawet lata… walki z kimś, z kim rzecz biorąc zawarli pokój.
-Ty nie wracasz do miasta, ty chcesz, żebym JA cię tam ukryła. Razem z tymi tutaj- prychnęła Tiffany.
            Jej przyjaciółka nawet nie zaprzeczała.
-Czy to zrobisz, czy nie oni i tak przyjdą. Rada nie odpuści… Gdy odchodzili z Falls ostatnim razem zostawili tam coś...hmm... zbyt drogiego mojemu gatunkowi. Coś co może go ostatecznie zniszczyć- wyjaśniła Elizabeth.- Teraz chcą odbić miasto, by na spokojnie rozpocząć poszukiwania. I uda się im to, chyba, że… ukryjesz mnie w nim. Wyświadczę ci wtedy pewną przysługę…
            Wilczyca uważnie przyjrzała się przyjaciółce. Oblizała wargi i zapytała:
-Jaką przysługę?
-Pomogę ci zniszczyć Radę i jej sprzymierzeńców. Pomogę ci zastawić skuteczne pułapki, stworzyć odpowiednią i poręczną broń dla wilkołaków, która pomoże im skutecznie się bronić oraz atakować… Widzisz, bo w końcu kto wie lepiej jak zabić wampira niż sam wampir- rzuciła dziewczyna z chytrym uśmieszkiem na twarzy.
            Po chwili napiętej ciszy Tiffany, warknęła:
-Dobra! Ale wiesz, że będę miała przez ciebie kłopoty.
-Wiem, ale uwierz mi, nie robię tego bezinteresownie. Podczas napadu na obóz, porwali Jasona- szepnęła wampirzyca.
            Oczy Tiffany rozszerzyły się szeroko. Jak mogła wcześniej nie zauważyć jego nieobecności w tym gronie? Stało się najgorsze… porwali brata Elizabeth. Wampira o wielkim darze… darze widzenia przyszłości, który mógł ich pogrzebać żywcem.

_________________________________________________________________________________

Przepraszam, że tak krótko, ale dopiero co zaczynam. Mam nadzieję, że się podobało i z niecierpliwością wyczekuje pierwszych komentarzy! 

Lexi 

Zapowiedź



Tak, na początek
Chciałabym, po pierwsze, podziękować wszystkim, którzy odwiedzają tego bloga.
Pierwszy raz obsługuje się takim blogiem na poważnie i mam nadzieję, że z każdym dniem będzie mi szło coraz lepiej. Dlatego za wszystkie utrudnienia i błędy przepraszam.
Zaczynam od takiego niewinnego postu (bo tak naprawdę nie wiem jak inaczej mogłabym zacząć), ale blog raczej nie będzie moim pamiętnikiem, a miejscem, gdzie pojawią się moje opowiadania. Mam nadzieję, że spodoba wam się to co piszę. Postaram się otwarcie przyjmować każdą krytykę, choć nie pogardzę dobrymi opiniami : ] 

Lexi